Blog

Przyjemność

Mateusz Markiewicz
17. 05. 2020
Oceń wpis:
średnia ocen: 0/5
Już oceniłeś ten wpis
Dziękujemy za ocenę

W ostatnich dniach w moje ręce wpadła praca Paula Blooma pt. Przyjemność. Dlaczego lubimy to, co lubimy? Wchłonąłem ją na jednym wdechu i myślę, że niedzielny wieczór to najlepszy czas na to, co jest treścią tego wpisu. Czym jest przyjemność? Jakie są jej mózgowe mechanizmy? Po co jest nam potrzebna, czy jest wynikiem ewolucji i dostosowania do środowiska, czy też jest tylko jej skutkiem ubocznym?

 

Palcem po mapie… mózgu

Zgodnie ze Słownikiem Języka Polskiego PWN przyjemność to „miłe wrażenie wywołane dodatnimi bodźcami, uczucie zadowolenia” oraz „to, co wywołuje uczucie zadowolenia, sprawia miłe wrażenie, dostarcza przyjemnych doznań”. Mówiąc więc o przyjemności zwracamy uwagę zarówno na uczucie, jak również na sam przedmiot, który je wywołuje. Przywołana definicja jest dość szeroka i pozwala na uwzględnienie mnóstwa indywidualnych preferencji. Rzeczywiście spektrum zjawisk powodujących odczuwanie przyjemności pokazuje jak bardzo możemy się różnić, jak wyjątkową jednostką może być każdy z nas. Nie jest to jednak do końca prawda. Istnieją bowiem mechanizmy wspólne dla wszystkich determinujące to „dlaczego lubimy to, co lubimy”. A wszystko zaczyna się w głowie…

 

Naukowcy już od dawna (tak naprawdę to nie 😊, dopiero od połowy XX w.) poszukiwali źródła przyjemności w mózgu. W tym celu umieszczali w nim w różnych miejscach elektrody i pobudzając kolejne obszary sprawdzali jak zachowa się obiekt badań. U szczurów zaobserwowano, że lubią one, gdy konkretna część mózgu jest pobudzana impulsem elektrycznym (struktury, o których mowa to jądro półleżące i kora obręczy). Zdarzało się nawet, że szczur rezygnował z przechodzenia labiryntu, gdzie na końcu czekało pożywienie, jeśli w międzyczasie otrzymał impuls, który okazywał się być wystarczającą (a nawet lepszą w opinii szczura) nagrodą. Okazało się także, że gryzonie, które mogły same wywoływać pobudzenie poprzez naciśnięcie dźwigni robiły to więcej niż chętnie… nawet ponad 1000 razy na godzinę. Podobne badania przeprowadzone na ludziach wykazały zbliżone rezultaty. W latach 50-tych jeden z pacjentów psychiatry Roberta Heatha, leczony z depresji, po wszczepieniu elektrody potrafił w ciągu jednej sesji terapeutycznej (ok. 3 godz.) wywołać pożądany impuls 1500 razy…

 

A zatem udało się! Poznaliśmy struktury, których pobudzenie wywoła pozytywne uczucia. Koniec z depresją, od teraz każdy może odczuwać przyjemność nawet tysiąc razy na godzinę. Tak… tylko, że nie do końca. Około 10 lat temu M. Kringelbach z University of Oxford i K. Berridge z University of Michigan postanowili podejść do tematu z nieco innej strony. Zaczęli się zastanawiać, czy rzeczywiście fakt niepohamowanego dążenia do stymulacji wyżej wymienionych obszarów jest dobrym predyktorem odczuwania przyjemności. W badaniach jakie przeprowadzili wspólnie z X. Zhuangiem z University of Chicago sprawdzali zachowanie tzw. superdopaminowych myszy. Te małe futrzaki były zmodyfikowane genetycznie i pozbawione białka odpowiedzialnego za wychwyt dopaminy, co prowadziło do tego, że miały stale podwyższony poziom tego neuroprzekaźnika w mózgu. Dopamina jest związkiem, który aktywuje obszary w mózgu dotąd uważane za związane z przyjemnością. Okazało się, że super-myszki faktycznie wykazywały zwiększoną motywację i szybciej podążały do źródła nagrody (słodki poczęstunek) jednak… oblizywały się mniej niż typowe gryzonie! (Oblizywanie się jest uniwersalną reakcją ssaków na pokarm, który im smakuje.) Z kolei szczury zmodyfikowane tak, że były w ogóle pozbawione dopaminy, nie interesowały się zdobyciem pożywienia ale potrafiły docenić jego smak, jeśli zostało im podstawione pod nos!

 

Wyniki badań skłaniają do rozróżnienia między chęcią, motywacją do zdobycia czegoś, a faktyczną przyjemnością płynącą z końcowego doznania. Dokładnie w ten sposób sytuacja wygląda w przypadku uzależnień. Osoba uzależniona dąży do zaspokojenia potrzeby, która z czasem staje się całym sensem życia, prowadząc do zaniedbywania pozostałych jego aspektów włącznie z tak podstawowymi sprawami jak jedzenie. Jednocześnie przyjemność odczuwana z realizacji chorobliwego pragnienia jest coraz mniejsza.

 

Oba zjawiska, tzn. „chcenie” i „lubienie” są związane z tzw. układem nagrody zidentyfikowanym w opisanych wcześniej badaniach. Jednak ich mechanizmy nie są tożsame. Poszukując dalej miejsc w mózgu, których aktywacja zwiększałaby odczuwaną przyjemność (a nie samą motywację działania) badacze wyróżnili dwie kluczowe struktury. Jedna to przyśrodkowa powłoka jądra półleżącego (wspomnianego wcześniej), druga zaś to brzuszna część gałki bladej mieszczącej się głęboko u podstawy mózgu. Okazuje się na przykład, że zniszczenie tej drugiej struktury u zwierząt zmienia ich odczuwanie smaków powodując niemożność doświadczania przyjemności z jedzenia. U ludzi znany jest jeden przypadek uszkodzenia gałki bladej (wskutek przedawkowania narkotyków) – pacjent stał się potem niezdolny do odczuwania przyjemności, dominowało u niego poczucie winy i depresja. Z kolei działanie w drugą stronę, czyli pobudzanie wskazanych miejsc przez takie substancje jak enkefaliny (odpowiednik morfiny wytwarzany w mózgu), anandamid (odpowiednik aktywnego składnika marihuany także wytwarzany przez nasz mózg) czy oreksyna (hormon wydzielany pod wpływem głodu) zwiększa atrakcyjność pokarmów.

 

Przyjemność w służbie przetrwania

Poszukiwanie miejsc w mózgu odpowiedzialnych za nasze uczucia, myśli czy zachowania, jest, przynajmniej dla mnie, niezwykle wciągające. Na co dzień jednak nie skupiamy się na tym. Nie myślimy co się dzieje w głowie w momencie, gdy leżąc w lutym na ciepłym piasku, na plaży, gdzieś w cichej zatoczce, dajmy na to w Tajlandii, wpatrując się w morze i czując lekki powiew wiatru oraz słysząc szum palm nad głową (takie egzotyczne „Nad Niemnem”), delektujemy się pucharkiem lodów o smaku stracciatella z wafelkiem 😊 Pomówmy więc o przyjemności w bardziej zwyczajnym kontekście. Dlaczego w ogóle odczuwamy przyjemność?

 

Psychologowie ewolucyjni powiedzieliby zapewne, że przyjemność jest mechanizmem, który ukształtował się dlatego, że pomagał kolejnym jednostkom przetrwać i rozmnożyć się. Ma to sens, jeżeli weźmiemy pod uwagę w jakich sytuacjach ją odczuwamy. Czujemy się dobrze spożywając pyszny posiłek, pijąc chłodny napój w upalny dzień, kochając się z najbliższą osobą, czy po prostu rozmawiając z przyjaciółmi w piątkowy wieczór podczas gry w planszówki. Wszystkie te rzeczy są dla nas niezbędne z punktu widzenia przetrwania i zapewnienia ciągłości gatunku (gra w planszówki jest bardzo ważna, ponieważ zapewnia budowanie relacji społecznych, a człowiek jak wiadomo jest istotą społeczną i izolacja mu nie służy, o czym pisałem przy okazji wpisu poświęconego pandemii 😊).

 

Oczywiście można powiedzieć, że czasem nawet i z tymi podstawowymi potrzebami przesadzamy, np. nadmiernie się objadamy, a mimo to nadal odczuwamy przyjemność (do momentu aż w pół godziny zniknie całe opakowanie Ptasiego Mleczka). Tak, ale mechanizm pozostaje ten sam – odczuwamy przyjemność przy realizacji potrzeb ważnych dla przeżycia. Czy więc faktycznie możemy uznać, że przyjemność ukształtowała się, ponieważ ułatwia adaptację do środowiska? Chyba nie. Na tym etapie warto powiedzieć, że ewolucja nie zawsze musi oznaczać adaptację. Wiele naszych zachowań oraz procesów zachodzących w psychice jest adaptacyjnych, jednak są również takie, które wyewoluowały mimo tego, że z przystosowaniem do środowiska mają niewiele wspólnego, a w niektórych wypadkach wręcz je utrudniają. Tak może być również z przyjemnością…

 

Przekręt van Meegerena

Paul Bloom, profesor psychologii na Uniwersytecie Yale, proponuje zgoła odmienne postrzeganie mechanizmów rządzących odczuwaniem przyjemności. Zamiast ograniczać się do ram doznań zmysłowych i praktycznych aspektów obejmujących przetrwanie, prokreację i inne wymierne korzyści, wprowadza on pojęcie esencjalizmu, które niejako definiuje to, co jest dla nas rzeczywiście najważniejsze dla odczuwania przyjemności. Wskazuje również, że przyjemność może być jedynie skutkiem ubocznym ewolucji naszych umysłów i nie mieć charakteru adaptacyjnego (a przynajmniej nie w każdej sytuacji).

 

Weźmy pod lupę następującą sytuację. Bloom przytacza prawdziwą historię z czasów po II wojnie światowej, trwają procesy norymberskie. Oskarżony o zbrodnie przeciw ludzkości Hermann Göring oczekuje w więzieniu na wyrok. W międzyczasie sądzony jest także niejaki Han van Meegeren, który miał rzekomo sprzedać Göringowi dzieło Johannesa Vermeera Chrystus i jawnogrzesznica, co byłoby oczywiście uznane za współpracę z nazistami. Van Meegeren broni się jednak twierdząc, że w rzeczywistości sprzedał byłemu premierowi Prus kopię obrazu, którą sam stworzył. Dalsze badania potwierdziły prawdziwość jego słów i uchroniły przed surową karą, za fałszerstwo dostał jedynie rok pozbawienia wolności (przy czym na niewiele mu się to zdało, gdyż w trakcie pobytu w więzieniu zmarł). Podobno na wieść o tym Göring wyglądał „jakby po raz pierwszy odkrył, że na świecie istnieje zło”.

 

Skąd taka reakcja nazistowskiego zbrodniarza? Poczuł się oszukany? Zdradzony? Pewnie tak, choć kwestia ta jest znacznie głębsza. Göring był kolekcjonerem sztuki, gotów był poświęcić mnóstwo innych obrazów z własnych zasobów za, jak mniemał, dzieło Vermeera. No dobrze, ale przecież dostał obraz, patrzył na niego i cieszył nim swój wzrok. Teoretycznie wyznanie van Meegerena nie zmieniało niczego. Göring mógłby (oczywiście gdyby nie siedział w celi czekając na śmierć) znów spojrzeć na obraz i zobaczyłby dokładnie to samo. No właśnie nie zupełnie. Minister III Rzeszy nie cieszył się z tego, co widzi na obrazie, w każdym razie nie to było istotne. Najważniejsza była w tym wypadku historia dzieła, to, że (jak sądził) było dotknięte i namalowane ręką holenderskiego mistrza, jego esencja.

 

Koneser wina i domowe obiadki

Esencja jest również ważna w przypadku tego co jemy i pijemy. Świetnie obrazują to badania, w które zaangażowano ekspertów zajmujących się oceną win. W jednym z nich przed uczestnikami postawiono dwie butelki tego samego Bordeaux, podmieniono jednak etykiety. Jedno z win otrzymało etykietę wina wysokiej klasy, drugie natomiast wina stołowego. Okazało się, że 40 ekspertów oceniło lepiej wino „wysokiej klasy”, o drugim pozytywne zdanie miało zaledwie 12 oceniających. W innym eksperymencie Frederica Brochette’a badani dostali białe wino podane w czarnym kieliszku. Wielu z nich uznało je po skosztowaniu za wino czerwone…

 

Podobnie rzecz się ma, gdy dostaniemy za zadanie wybranie najpyszniejszych rzeczy jakie w życiu jedliśmy. Z dużym prawdopodobieństwem wśród wymienionych znajdą się m.in. potrawy z dzieciństwa związane z miłymi wspomnieniami, np. domowy obiad na wakacjach u dziadków po porannym bieganiu z przyjaciółmi. Możemy przywoływać smak spaghetti, pizzy, tiramisu i innych frykasów, jednak wspomniany obiad ma wartość dodaną przez przywołanie dodatkowych miłych wspomnień. W ten sposób nasze oceny, a także odczuwanie przyjemności są zmieniane przez kontekst sytuacyjny, to jak postrzegamy esencję danej rzeczy lub wspomnienia.

 

Miłość… i zespół Capgrasa

Miłość jest celowa i inteligentna. Zapewnia nam wsparcie na co dzień, posiadanie dzieci, pomoc w ich wychowaniu, wreszcie opiekę na starość. Jest kluczowa dla rozwoju i ewolucji gatunku. Musimy być motywowani do tego, aby miłość była, dlatego daje nam ona przyjemność. Mamy zakodowany zestaw cech, które bierzemy pod uwagę oceniając potencjalnego partnera. Wygląd zewnętrzny świadczący o zdrowiu i „dobrych” genach, a nawet tak abstrakcyjne aspekty jak poczucie humoru, które łączymy z inteligencją, czy umiejętność… tańczenia – taniec wskazuje na ogólną sprawność, zdolność uczenia się, a także kreatywność. Jesteśmy więc racjonalni i dokładnie analizujemy cechy kolejnych kandydatów i kandydatek…

 

Chyba jednak nie 😊 Miłość i przyjemność z nią związana ma oczywiście podstawy biologiczne i chemiczne, a wymienione wyżej czynniki mają wpływ na ocenę innych osób, jednak nasze ich odczuwanie wykracza dalece poza to. Raczej nie jesteśmy skłonni komplementować drugą osobę mówiąc, że jej iloraz inteligencji lub zasobność portfela, czy nawet kształt twarzy są spójne z naszymi oczekiwaniami. Nie chodzi tu tylko o to, że to nie na miejscu. Te rzeczy nie stanowią po prostu istoty odczuwania przyjemności w związku z kontaktem z drugą osobą. Jak mówi, cytowany przez Blooma, psycholog Steven Pinker: „nie akceptuj partnera, który chce Cię z racjonalnych powodów; szukaj takiego, który jest zdecydowany pozostać z tobą, ponieważ to właśnie jesteś ty.”

 

Idąc dalej tym tropem, nie zaakceptujemy klona ukochanej osoby. Jej cechy fizyczne, stan posiadania ani nawet cechy umysłowe nie będą mieć znaczenia jeżeli będziemy czuć, że nie jest to ta sama osoba, będziemy odbierać jej esencję jako obcą. Co ciekawe bardzo dobrze ilustruje to jedno z zaburzeń zwane zespołem Capgrasa. Chory jest przekonany, że jego najbliżsi zostali podmienieni na identyczne kopie. Ludzie ci się nie zmienili, otoczenie jest cały czas takie samo. Jednak, najprawdopodobniej wskutek uszkodzenia części mózgu odpowiedzialnych za reakcje emocjonalne, chory nie jest w stanie czuć do tych osób tego co wcześniej, może wręcz odczuwać strach lub wściekłość (nic dziwnego, gdy mózg myśli, że otaczają go obce osoby).

 

Wyobraźnia i gry komputerowe

Załóżmy, że jesteśmy uczestnikami eksperymentu. Naszym jedynym zadaniem jest monitorowanie aktywności w ciągu dnia. W losowych momentach będziemy dostawać powiadomienie na smartfona i notować co w danym momencie robiliśmy, na czym byliśmy skupieni. Prawdopodobnie okaże się, że w połowie przypadków będziemy pogrążeni w naszych myślach. To nie jest tylko hipoteza, a wnioski z rzeczywistych badań przeprowadzonych ok. 30 lat temu. Najnowsze badania również sugerują, że domyślnym stanem dla naszego mózgu jest ten kiedy pozwalamy myślom odpłynąć. Marzymy, snujemy plany, analizujemy. Tylko w momentach rzeczywiście wymagających skupienia uwagi ten stan zmienia się.

 

Co więcej średnio kilka godzin dziennie spędzamy w oderwaniu od świata realnego, czytając książki, oglądając filmy/seriale lub grając w gry komputerowe. (Nie mówiąc już o tym, że 1/3 część życia spędzamy w marzeniach sennych). Nie wydaje się to racjonalne, myślenie i marzenie samo z siebie nie zbliży nas do sukcesów, a fikcja nie zastąpi rzeczywistych przeżyć. Czy na pewno? Skąd u nas taka tendencja do uciekania od rzeczywistości? Odpowiedź może być: ponieważ jest to przyjemne!

 

Mózg ma mały problem z odróżnianiem tego, co wydarza się naprawdę od naszych wyobrażeń i przeżyć wewnętrznych. Skrajnym przykładem jest tu schizofrenia. Jednak nawet u osób zdrowych jest to zupełnie normalne. Możemy odczuwać rzeczywisty smutek na myśl o przygnębiającym wydarzeniu, które w ogóle nie miało miejsca! Jesteśmy też w stanie wyobrazić sobie własny sukces czy zwycięstwo i poczuć z tego powodu radość, czy nawet dumę. Czujemy przyjemność płynącą nie w odpowiedzi na doznania fizyczne, zmysłowe, a wywołaną przez coś, co fizycznie nie istnieje – nasze myśli i marzenia. Wyobraźnia ułatwia wiele spraw, znosi ograniczenia codziennego życia, daje nam całkowitą swobodę „działania”. Rzecz jasna przyjemność wywołana w ten sposób jest również ograniczona. Fakt braku ograniczeń jest bronią obosieczną, bo co to za przyjemność gdy wyobrażone przeszkody same usuwają się spod naszych nóg?

 

Może tu pomóc oddanie się marzeniom wspólnie z inną osobą, kiedy nawzajem można się hamować i dodawać tym samym naszym myślom realizmu. Taki mechanizm, jeszcze wyżej wyniesiony, występuje choćby w grach komputerowych. Mamy wolność, nie ogranicza nas świat realny, możemy wcielać się w różne role, a to wszystko w ramach pewnych zasad stworzonych przez wirtualną rzeczywistość. To między innymi decyduje o sukcesie takich gier jak World of Warcraft. Obecnie, dzięki coraz szybciej rozwijającej się technologii VR, jesteśmy w stanie w jeszcze większym stopniu zatopić się w fikcję i czerpać z niej przyjemność. Kto wie, być może jeszcze za naszego życia wejdziemy do gry komputerowej w taki sposób, że nie odróżnimy jej od rzeczywistości? A może to już się stało i jesteśmy częścią jednej wielkiej symulacji stworzonej przez nas samych? 😊

 

Esencjalizm

Powyżej przytoczyłem tylko kilka przykładów jakie opisuje Paul Bloom. Nie są to jednak wyłącznie historie opowiedziane jako ciekawostki, dotyczące pojedynczych przypadków. Zawierają one pewne uniwersalne prawidłowości, w jaki sposób odbieramy przyjemność i jak decydujemy? o tym, co ją wywołuje. Jesteśmy esencjalistami. Oczywiście same doznania zmysłowe (smak, zapach, dotyk) mogą nam sprawiać przyjemność, jednak w jej odczuwaniu wykraczamy poza te „przyziemne” aspekty. Każdy z nas posiada jakiś przedmiot o wartości sentymentalnej, który z praktycznego punktu widzenia dla osoby trzeciej nie ma żadnej wartości, a nam jego posiadanie sprawia radość. Nasze reakcje będą podobne, gdy dowiemy się, że posiadamy tylko kopię dzieła, co do którego mieliśmy przekonanie o oryginalności. Nikomu z nas nie byłoby w smak, gdyby odebrano nam bliskich, a w ich miejsce dostalibyśmy nawet tak samo zachowujące się kopie. Wszyscy potrafimy czerpać przyjemność z wyobrażania sobie sytuacji, które nie tylko nie zaistniały ale często nie mają prawa się zdarzyć. Zwracamy uwagę na esencję zjawisk i obiektów nawet w większym stopniu niż na ich fizyczne właściwości i praktyczne zastosowanie.

 

Czy jest to nieracjonalne? Nieadaptacyjne? Za Bloomem przywołam tutaj pewną przypowieść, w której Duke Mu poprosił przyjaciela o zaproponowanie kogoś, kto zna się na koniach i będzie potrafił wskazać najwłaściwszego, aby go kupić. Przyjaciel (Po Lo) polecił Kao, który wkrótce wrócił z informacją o koniu, z którego Duke Mu będzie zadowolony. Miała to być gniada klacz. Po zakupie okazało się jednak, że gniada klacz jest czarna, a na dodatek jest… ogierem. Duke Mu był niezadowolony i zarzucał Kao, że ten nie potrafi odróżnić ani barwy ani płci konia. Po Lo widział to jednak inaczej: „Kao ma na oku tylko duchowe wartości. Żeby skupić uwagę na istocie rzeczy, zapomina o błahych pozorach, szukając wewnętrznych zalet, nie widzi wcale cech zewnętrznych. Patrzy na to, na co patrzeć powinien, a zaniedbuje to, czemu przyglądać się nie trzeba.” Może więc jednak adaptacyjne?

 

M.

 

Do poczytania:

Bloom, P. Przyjemność. Dlaczego lubimy to, co lubimy? (2018) Sopot: Wydawnictwo Smak Słowa

Kringelbach, M.L., Berridge, K.C. Szczęśliwy umysł (2012) w: Świat Nauki nr 12/2012 s. 62-67

Oceń wpis:
średnia ocen: 0/5
Już oceniłeś ten wpis
Dziękujemy za ocenę

Newsletter: Bądź na bieżąco i zapisz się do naszego newslettera!

Wysyłając adres e-mail, akceptujesz  serwisu.